Wszystko, co chciałbyś wiedzieć wierząc, a boisz się zapytać i nie tylko ;)
Nie istnieje temat nie do poruszenia...
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Wszystko, co chciałbyś wiedzieć wierząc, a boisz się zapytać i nie tylko ;) Strona Główna
->
Nie rozumiem, czyli...
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
INFO
----------------
Przeczytaj, proszę, zanim zaczniesz
TEMATY
----------------
Zapomniałem, czyli...
Nie rozumiem, czyli...
Bydgoszcz, czyli...
Mieścisko, czyli...
Paris, Paris...
Wszystko inne, co Cię gryzie ;)
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
H. !
Wysłany: Pią 21:48, 27 Sie 2010
Temat postu: A wracając.
Szczęść Boże. Kontakt drogą telefoniczną mnie przerósł...
Po ponad roku usilnego szukania pomocy gdziekolwiek, jak wspominałam, daję sobie spokój. Cóż, jestem beznadziejna i nikt tego nie zmieni, więc wobec tego, co ostatnio się działo, o czy opowiedziałam i tego, co działo się później pozwolę sobie na to, żeby prowadzić życie w myśl hasła: "vanitas vanitatum, et omnia vanitas." nawet gdyby miało to przynieść jeszcze gorsze rezultaty, żeby pozwolić innym na to, co teraz robią. Tiaa... Chyba to wszystko, co chciałam powiedzieć. "Lalka" Prusa porusza ważny problem w pewnym miejscu. Samobójcy się nie przeszkadza, więc, jakby co, do not try to rescue me.
Jedyne o co proszę, o modlitwę.
Tylko proszę dać znać, czy Ksiądz przeczytał, tak dla mojego spokoju ducha.
Pozdrawiam.
forgetmenot
Wysłany: Sob 21:52, 29 Maj 2010
Temat postu:
Jasne, tyle razy na tyle różnych sposobów i w tylu różnych kierunkach rozpatrywałam mój przypadek, że ze świadomością źle nie jest.
Tia... nie czuję się urażona, nie mam prawa, toć Ksiądz stara się pomóc(; Faktem jest, że złość mnie ogarnia i ze mnie wychodzi, zatem w tym aspekcie mam już samej siebie, ale mimo wszystko na razie nie mam zamiaru przestać być 'zła'. To świadoma autodestrukcja. ;]
Czasami naprawdę chciałbym znowu umieć się z Panem Bogiem 'dogadać', ale nie mogę, kwestia urażonej dumy chyba... Przez ponad dwa lata prosiłam Go o naprawdę niesłychanie ważną dla mnie rzecz, a tu co..? No właśnie nic.;] Moreover, zawsze pojawia się chwila załamania wiary po każdym zadanym mi cierpieniu (rozumiejmy to dosłownie, cierpienie nie jest tu przenośnią). To chyba logiczne, że tak ma prawo być, ale chyba można spojrzeć na to, jak na upadek, po którym można się podnieść jak Jezus, hm? Tylko jak.
To w obecnym momencie będzie bardzo idiotyczne, biorąc pod uwagę, że w chwilach tego prawdziwego przeżywania wiary, modlitwa była tak ważna i to osobiste spotkanie z samym Jezusem, że bez łez się nie obywało(: Tak się wzruszałam za każdym razem... ach....
Najgorsze jednak jest to, że czasami człowiek musi ukrywać się ze swoimi pragnieniami... ( wiadomo chyba o czym mówię
)
randżin
Wysłany: Sob 21:27, 29 Maj 2010
Temat postu:
Napiszę tak -- świadomość masz całkowitą
(może sorry za uśmiech).
Nie chciałem Cie urazić - zobaczyłem złość, którą pewnie trochę opacznie odebrałem... "Obyś był zimny albo gorący, jak bądziesz letni, wypluję cię z moich ust"...
Sorry za paternistyczny nastrój - to nie tak - ale wszystko świadczy o tym, że szukasz. A jak szukasz, jest dobrze.
I sobie myślę, że Bóg to nie jest ktoś, kto na coś się zgadza czynie, czy sie przygląda itd. To jest spojrzenie i widzenie człowieka, który w porównaniu ze "spojrzeniem" Boga jest ślepy.
O rzeczywistości "poza" wiemy niewiele, mówiąc delikatnie. Brak w ludzkim języku pojęć na to, co będzie potem.
Masz rację, prosić wbrew nie ma sensu, gdy się nie wierzy - w skuteczność np. Ale powtórzę się -- jest w Tobie uczucie, są emocje. Spróbuj "wbrew". Choćby to było idiotyczne z Twojego punktu widzenia.
Hej
forgetmenot
Wysłany: Pią 21:49, 28 Maj 2010
Temat postu: ;]
A myślałam, że forum właśnie jest od tego, żeby niekoniecznie bezpośrednio się uświadamiać;]
Bóg na nic się nie zgadza, bo nie wydaje poleceń, zgód i zakazów, bo On tylko się przygląda i nic poza tym.
Prosić wbrew sobie to chyba nie banał, bo to lekko się wyklucza wzajemnie, tak więc podołać prosząc o coś w co nie wierzę, może być mega trudne.
Staram się uciekać przed swoimi problemami, cierpieniem, swoją własną niedoskonałością, ale to mnie goni tak szybko, że nie zdążę uciec od jednego, a już drugie mnie dogania. Cóż, no... ktoś musi mieć tak, żeby ktoś mógł mieć inaczej, życie takie jest. Najgorsze jest to pytanie, dlaczego akurat ja?. Ale ok, dzisiaj nie będę wyjątkowo się nad sobą rozczulać i nad tym tematem rozdrabniać.
Czasami wydaje mi się, że mój bunt jest aktem rozpaczy, krzyku duszy o pomoc, która jest,szczególnie teraz, bardzo potrzebna. Wydaje się czasem, jakby mnie Pan wołał, szukał, a ja udaję, że nie widzę, nie słyszę i nie chcę Go znać. Albo..., że widzę i słyszę, ale mam ochotę robić na złość...
randżin
Wysłany: Pią 21:03, 28 Maj 2010
Temat postu:
Nie wiem, może ja uciekam przed swoimi bólami i cierpieniem przed tym, że Bóg nie przybije mi piątki (nie śmieję się).
Wiesz, że de facto wiara jest łaską. Może taką otrzymałem (nie wiem za co, może -- sorry, na pewno -- działa moja śp. Mama. I tak, jak pisałem - nie wiem, co mnie spotka w kwestii próby - a te są permanentne z definicji - które zresztą rozumiem
Tak, jak Ci pisałem - choć brzmi, jak banał - proś wbrew sobie. Przecież to forum nie jest po to, żeby ktoś kogoś do czegoś przekonywał - to niemożliwe. Jestem człowiekiem, który jak juz pisze, to pisze od serca - Ty też
Proś wbrew sobie - to mi teraz przychodzi do głowy.
Jezus nie ma nikogo w nosie. To ja sie mogę wieczność zastanawiać, dlaczego zgodził się na niewyobrażalne cierpienie w rzymskim wymiarze sprawiedliwości. Po jaką cholerę?
forgetmenot
Wysłany: Pią 20:19, 28 Maj 2010
Temat postu: Z morałem.
Bingo, fakt, to właśnie cierpienie spowodowało wątpliwości, poważne wątpliwości. Jeszcze całkiem niedawno temu myślałam, że jeżeli nie zaufam bezgranicznie Bogu, to nie będzie mnie stać na to, by dokonywać rzeczy, których bym się po sobie nie spodziewała, że sama głową tego muru nie przebiję, a tu masz... Ten mur jest do przebicia siłą rozumu, a nie wiary. Wiem, że to nie proste być pewnym, że kocham Boga i On mnie, ponieważ to deklaracje wymagające nieprzeciętnego zaufania, na dodatek obustronnego. Właśnie, zaufanie....Jak ufać, kiedy mnie zostawił, hm?
Jakiś czas temu usłyszałam pewna historię.
Był sobie pewien człowiek, który sam szedł przez pustynię. Jednak zawsze, kiedy się odwracał widział n piasku także inne ślady, ktoś za nim szedł, choć nie widział kto. Okazało się,że tym, który za nim szedł był Jezus. Po jakimś czasie, gdy idący człowiek był U KRESU MOŻLIWOŚCI brakowało wody, pożywienia, odwrócił się i innych śladów oprócz jego nie było. Myślał, że Chrystus go zostawił, ale wtedy sam Jezus mu powiedział, że te pojedyncze ślady nie są idącego, zmęczonego człowieka, tylko Jezusa, który niesie na swoich barkach zmęczonego.
Morał: Guzik prawda, Jezus go nie niósł, ten człowiek naprawdę został sam, skazany na własną niedolę, sam dla siebie musiał być opatrznością. Tylko dobrze by było, żeby Bóg zostawiając człowieka nie podkładał mu kłód dodatkowych pod nogi.
Ludzka wolność nigdy się nie skończy, zawsze będzie mógł robić, co zechce. Najwyżej może zostać więźniem samego siebie i się zniewolić w ten sposób...
randżin
Wysłany: Pią 19:19, 28 Maj 2010
Temat postu:
Oki doki, forgetmenot, dzięki za poszanowanie praw a.
Oboje wiemy, ze nie jestem w stanie wyczerpująco odpowiedzieć na Twoje wątpliwości... choć bym chciał. Przed, i w samym seminarium przeżywałem straszne wątpliwości. I pragnienie spotkania z Bogiem, usłyszenia etc...
Najgorszy kryzys miałem na 5. roku -- potem myślałem, że już jest ok -- ale nie było do końca. To dziwne może, bom ksiądz, ale stosunkowo od niedawna Boga nieco "rozumiem"
Piszesz, że wierzysz, ale nie ufasz. Znasz na pewno cytat: "złe duchy też wierzą, ale drżą" -- w żadnym razie to nie wycieczka w Twoją stronę, słowo!
To wcale nie jest tak, że łatwo i prosto mi się o tym pisze, ze Boga kocham. Że nie widzę innego sensu i relacji między mną a Bogiem jak opartych na miłości. Niech mnie piorun strzeli, jeśli nie czuję, że jestem przez Niego kochany.
Gdzieś usłyszałem kiedyś, że gdyby Bóg objawił się człowiekowi w całej pełni, skończyłaby się ludzka wolność -- poleciałby do Niego jak opiłek do magnesu, nie mogąc się oprzeć tej doskonałości. Stąd "konieczność" ukrywania się Boga przed człowiekiem. Ale też szansa i mozliwość dla mnie, by -- nieraz wbrew wszystkiemu -- okazać Mu właśnie zaufanie -- prawdziwe, dziecięce...
Musiało Cię pewnie w życiu spotkać niejedno cierpienie... Wiadomo, wielu spotyka. Ja też borykam się z rzeczami, o których nawet moi najbliżsi nie wiedzą. Bogu jednak dziękuję za ufność. Jeśli wierzysz, a uderzasz w mur -- proś Go o zaufanie. Choćby nawet wbrew sobie.
3maj się
forgetmenot
Wysłany: Pią 18:10, 28 Maj 2010
Temat postu: Cd.
"Demonstracja samodzielności" (celowy cudzysłów, bo to cytat z tekstów ze strony, tak więc nie pozostawiam sobie praw(; ) ma polegać na niczym innym jak tylko na tym, że cokolwiek bym nie zrobiła zawsze będę mogła być sama dla siebie opatrznością. I choć nie wiadomo, jak często mogłabym schodzić na złą drogę, uciekać w grzech różnego rodzaju, On będzie tylko patrzył na to z boku i nigdy nie wyciągnie ręki i nie będzie o mnie walczył. To oczywiste, bo niby mam swoją wolną wolę, tak? Ale to chyba powinno działać inaczej. Normalnie, przecież, kiedy mam przyjaciela, a widzę, że źle się z nim dzieje, staram się pomóc, logiczne. Natomiast w tym wypadku tak nie jest. On niby nie chce, żebym była zła, chcę, żebym w Nim doskonaliła się. Tylko, po co? To taki chory układ, w którym ja muszę mnóstwo pracy w niego włożyć, a i tak mam z tego niewiele. Ile razy można dostać od życia 'kopa' za to, że zrobiło się coś dobrego? Mnóstwo. I to dobry dowód na to, że nie opłaca się wchodzić w związek jednostronny.
Też się z Nim kłócę. Często. Próbuję pokazać, że i tak zrobię, na co ja mam ochotę, a nie czego On ode mnie oczekuje. Śmiało mogę stwierdzić, że jestem dumna z tego, że grzeszę. (przynajmniej w obecnym stanie psychicznym.).Łaska Boża? Nie ma czegoś takiego. To tylko idiotyczna wiara człowieka w to, że nie jest sam na Ziemi i tłumaczy sobie swoje szczęście, bądź nieszczęście tym właśnie.
Ok, czyli w mojej wierze, a właściwie niewierze nie ma serca… Nic dziwnego, bo czasami jest tak, że się słabnie i zaczyna wątpić z powody różnych rzeczy, które dzieją się wbrew mnie.
On nie jest dla mnie abstrakcja. Wierzę, że jest, tylko mu nie ufam.
Pozdrawiam.
randżin
Wysłany: Śro 20:13, 26 Maj 2010
Temat postu:
Nie bardzo kojarzę "demonstrację samodzielności"...
A że "poszedł sobie"? Wiadomo, odwieczna kwestia. I to jeszcze wtedy, gdy był cholernie potrzebny... Nie chodzi o to, żeby się licytować, jak komu jest w życiu ciężko, co poszło nie tak i że mogło być inaczej. Powiem tak: u mnie, choć jestem księdzem, długo trwało "docieranie się" z Bogiem (jakkolwiek to rozumieć
Mało tego - nie wiem, co będzie...
Po wysiłkach jednak doszedłem do "komfortu" (bardzo ważny jest ten cudzysłów) świadomości, że Bóg istnieje, że mnie kocha, że daje znaki swojej obecności i troski. Nie piszę tego -- sorry -- pod potrzeby "właściwej" odpowiedzi. Ja to naprawdę przeżyłem. A było i tak, że płakałem i kłóciłem się z Bogiem. Na głos (sam byłem w pokoju
Wszystko we wierze jest sztuczne, gdy nie ma w niej serca. Gdy ON pozostaje dla mnie abstrakcją, a nie kochającym bez względu na to, kim jestem, Bogiem.
I też nie wiem, czy o to Ci chodziło
Pozdrawiam
forgetmenot
Wysłany: Wto 21:01, 25 Maj 2010
Temat postu: ?
Trudno powiedzieć skąd to się wzięło tak nagle... Chyba... zauważyłam, że każda 'demonstracja samodzielności', jest Mu obojętna i mogę robić na co mam ochotę. Skoro zatem konsekwencji brak, pomyślałam, dlaczego nie zacząć żyć pełnią wolności;] Nie powiem, że jestem bardzo szczęśliwa, ale najgorsze jest to, że kiedy Go cholernie potrzebowałam poszedł sobie, nie było Go, a teraz kiedy, jako tako, ale radzę sobie, czuję, że próbuje o mnie walczyć i szuka jak tej zagubionej owcy. Sorry, chyba tego nie potrzebuję. Całkiem niedawno, bo jakiś miesiąc temu, nie wyobrażałam sobie życia bez modlitwy, Słowa Bożego itd. Teraz to dla mnie mega abstrakcja;] Jakieś to wszystko takie sztuczne;]
Nie jestem pewna, czy piszę dość jasno, hm?
randżin
Wysłany: Wto 19:21, 25 Maj 2010
Temat postu:
..? Może coś więcej, Nieznajoma?
Pozdrawiam
forgetmenot
Wysłany: Pią 20:45, 21 Maj 2010
Temat postu: ;]
Problem niewielki od (całkiem) niedawna mam... Z wielkiej miłości do Pana Boga popadłam w jakiś antychryst... (???)...
randżin
Wysłany: Pią 13:24, 27 Lip 2007
Temat postu:
Aha - to "gdzie indziej", to nie katolicy
To prawda, że bezpośrednio z Biblii nie wynika nakaz celibatu - ja jednak uważam, że to bardzo mądre podejście Kościoła - napisałem powyżej. A Kościół kierował się też bezpośrednim przykładem życia Chrystusa. A że sami księża niekiedy są przeciwni, to już ich problem. I problem tych, którzy mają gdzieś kobiety na boku. Znam paru takich, fajni kumple, ale żaden z nich nie jest szczęśliwy. Nie ściemniam.
Hej.
randżin
Wysłany: Pią 13:21, 27 Lip 2007
Temat postu:
A myślisz, że ja nie jestem "niewierny Tomasz"? Do wiary doprowadził mnie rozum... po to zresztą go od Pana Boga dostaliśmy
Fajnie napisała Simone Weil - że rozum doprowadza mnie do szyby, przybrudzonej, za którą dość niewyraźnie, ale widzę to, co kryje za sobą wiara... Rodzice nam niczego nie narzucają! Serio! Chrzest np. to nie jest paszport do nieba. W każdej chwili, myśląc w sposób wolny i świadomy, mogę się od Boga odwrócić. I tyle. Natomiast, na marginesie, gdybym miał dzieci, jako rodzic, chciałbym dla nich wszystkiego, co najlepsze. W moim przekonaniu taką bardzo ważną rzeczą jest przyjaźń z Bogiem. Dlatego stworzyłbym wszelkie możliwe warunki, by to dzieciom ułatwić. A co one potem z tym by zrobiły - to już zupełnie inna bajka.
Co do drugiego pytania - temat - rzeka, postaram się krótko: święcenia dla księdza to tak jak ślub dla świeckiego. W tym momencie wiąże się z Bogiem na sposób wyłączny (Bóg jest Osobą), stąd też nie ma tam miejsca na "trójkąt". I jeszcze pierwszy z brzegu, ludzki argument: wchodzi np. taka żona księdza do kościoła i padają komentarze: ale się wystroiła, i to za nasze pieniądze! I na koniec: ksiądz, który miałby rodzinę, miałby też najpierw obowiązek jej utrzymania, opieki, poświęcania czasu itd. O ile mniej czasu i możliwości pozostało by wtedy dla całej reszty parafian...
Pozdrowionka!!!
patusia_bdg
Wysłany: Wto 21:22, 24 Lip 2007
Temat postu:
Film oglądałam.. fajny ale straszny...
A chciałabym zobaczyć to na żywo...
Może i jestem dziwna ale nie uwierzę póki nie zobaczę...
Ludzie kochają nie z własnego wyboru... a wiarę narzucają nam rodzice od małego.
A dlaczego nie możesz mieć żony? Dlaczego nie wolno wam pokochać kobiety? Dlaczego gdzie indziej księża mogą mieć rodziny??
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin